- Powrót do głównej »
- Lifestyle »
- Relikty czasu minionego
Autor : Danielski
1 lutego 2014
Godzina 23:22, piątek, a ja piszę ten wpis. Czemu nie, patrząc na statystyki, to wszystko jedno czy wpis jest publikowany o 12, 20 czy też 1 w nocy. A z drugiej strony, kiedy mam pisać jak pracę kończę o 22:30? Ale nie o narzekaniu dziś (a może w końcu?). Dziś chcę się podzielić czymś ważnym. Wspomnieniami.
Nie będą to jednak byle jakie wspomnienia. A niektóre będą całkiem świeże. Choć z drugiej strony - czy wspomnienia, które budzą emocje, śmiech, łzy, wiarę na lepsze jutro są byle jakie?
Nigdy nie byłem człowiekiem majętnym. Nigdy też nie szastałem pieniędzmi na prawo i lewo. Choć nie możliwość szastania czyni człowieka bogatym. Nie to sprawia, że człowiek posiada. Sprawiają to wspomnienia.
Wszystkie nasze wspomnienia są w naszej głowie. I, nawet jeśli zostaniemy okradzeni z naszego całego dobytku materialnego, one w głowie pozostaną. Gdy myślimy, że nie mamy już nic, one mogą się stać swego rodzaju przystaniami, do których będziemy chętnie przypływać, by na chwilę z nimi pobyć.
Niektóre wspomnienia mają swój materialny relikt, który traktujemy jak skarb. Skarb, którego nigdy nie oddamy nawet za milion dolarów. Czasem to może być pluszak, zabawka, zegarek, Fiat 126p, stary zeszyt.
Co by to nie było - jestem święcie przekonany, że traktujecie swoje skarby jak ja moje.
Przedstawię pokrótce moje relikty. Które budzą wspomnienia, wiarę, dodają siły, czy uśmiechu. A po ich dotknięciu - albo wracam, oczami wyobraźni, do tych chwil, albo sięgam w przyszłość, gdzie wszystko jest tak, jak chcę.
Co by to nie było - jestem święcie przekonany, że traktujecie swoje skarby jak ja moje.
Przedstawię pokrótce moje relikty. Które budzą wspomnienia, wiarę, dodają siły, czy uśmiechu. A po ich dotknięciu - albo wracam, oczami wyobraźni, do tych chwil, albo sięgam w przyszłość, gdzie wszystko jest tak, jak chcę.
Banknot dziesięciozłotowy
Ten relikt jest świeży i gorący jak bułki w piekarni o 5 rano, gdy wracasz z imprezy. Zacznę od najmłodszych reliktów.
Na pierwszy rzut oka - jest to zwykły banknot z Mieszkiem I, taki sam jaki zapewne masz w portfelu. Jednak jest w nim coś niezwykłego.
22 stycznia 2014 roku ktoś tym banknotem zapłacił za bilet, by między innymi mnie obejrzeć. Jest to pierwszy pieniądz, prawie po roku od powstania grupy, który został zarobiony na czysto i wpadł do portfela.
On dla mnie symbolizuje blisko rok treningów, darmowych występów, dokładanie z własnej kieszeni na dojazdy do Konstancina, Krakowa czy Wrocławia, na warsztaty, plakaty itp. Pieniądz, który ktoś trzymał ręce i kupił bilet by móc obejrzeć grupę To Mało Powiedziane, w tym także mnie.
On dla mnie symbolizuje wiarę i poświęcenie. Symbolizuje nocleg w samochodzie, by móc następnego dnia wystąpić.
Nie żałuję ani jednej minuty jaką poświęciłem improwizacji. Każda chwila mnie cieszy i raduje. Z każdą chwilą chcę więcej.
Ale ten banknot, te 10 zł, trzymane w specjalnej przegródce w portfelu - pozwala mi wierzyć, że kiedyś, dzięki improwizacji - będę miał co włożyć do garnka.
14 marzec 2011 roku. Około godziny 9 dzwoni mama. Budzi mnie. Pytam się zaspany czemu tak wcześnie. Dziadek zmarł 3 dni temu.
Niedowierzanie. Zamyślenie. A potem szloch. Po prostu dziecinny szloch. Jedyny dziadek.
Ten, który w dzieciństwie budził mnie o 5 rano by iść na grzyby. Pokazywał gdzie szukać, jak wyrywać, które są jadalne, a które nie.
Ten, który pozwalał mi wóz z koniem powozić. Z którym spędzałem na łące lub polu całe dnie, gdy przychodził okres żniw.
Ten, który strugał ze mną szachy z drewna, by nauczyć mnie w nie grać. Tak jak i w warcaby i tysiąca.
Ten, który kazał strugać ziemniaki, jeżeli chciałem placki ziemniaczane, a miałem lat więcej niż 12.
Ten, który swoimi historiami mógłby spisać nie jedną książkę historyczną. O wojnie, o wojsku, o odbudowie kraju i nie tylko.
Ten, z którym oglądałem Mundial 1998 i Copa America 1999, dzięki czemu pokochałem futbol.
Ten, który surowy, ale o dobrym sercu. Wymagający, ale sprawiedliwy.
Mimo, że śmierci się nie przeskoczy i można się jej spodziewać - nigdy nie jest się na nią gotowy.
Jeżeli dobrze pamiętam, pół roku później, podczas odwiedzin babci, ta, dała mi coś, co dziś uważam za najcenniejszą rzecz jaką mam. Obrączkę dziadka na pamiątkę.
Dla mnie mój dziadzio żyje i sam się na tym łapię, że do niego mówię. A ta obrączka sprawia, że te wszystkie wspomnienia stają się nad wyraz żywe.
21.03.2003 - Katowice, Spodek. Pożegnalny koncert Paktofoniki. Dwa miesiące po moich 15tych urodzinach. Koszt - astronomiczne wówczas dla piętnastolatka 30 zł. W przecenie.
Hip hop był wówczas zupełnie inny niż dzisiaj. Nie będę oceniał czy lepszy. Jednak dla mnie Paktofonika, jej historia, historia Magika, a więc człowieka z Katowic, z mojego miasta, który mieszkał dwie dzielnice dalej - była niesamowita.
Hip hop nie był wówczas bluzgiem goniącym bluzg. To była muzyka, która odrywała od szarości. Ten bilet jest dla mnie piekielnie ważny - pamiętam jak dziś, gdy sprawdzali mnie jak wchodziłem do Spodka, pamiętam większość koncertu, pamiętam jak dostałem czas od rodziców - tylko do 24. I pamiętam, jak tato siedział zaspany w fotelu i czekał na mój powrót, choć wróciłem o wpół do 1. Pamiętam, że oszczędzałem na niego i musiałem odmówić sobie ze 2 kasety magnetofonowe.
Ten bilet jest dla mnie symbolem mojego dzieciństwa. Które było mocno różne. Przypomina mi spalone fajki po klatkach, czając się przed znajomymi rodziców, przypomina mi miliony godzin spędzone na boisku goniąc za "balą".
Przypomina mi próby założenia swojego zespołu hiphopowego. Przypomina mi kieszonkowe, odkładane, nie wydawane głupio. Przypomina mi oranżady za 50 groszy na miejscu "u Basi". Pierwsze tanie wino. A nawet gry w chowanego.
Jeden bilet, a daje tyle wspomnień. Z resztą, akurat mam jego skan.
Jestem pewien, że mało kto dotarł tu. Ale jeżeli już dotarł, to mam nadzieję, że nie czuje czasu, poświęconego na czytanie powyższych zdań, za stracony.
Co jest waszymi reliktami? Dlaczego właśnie one? Szczerze jestem ciekaw.
Ale ten banknot, te 10 zł, trzymane w specjalnej przegródce w portfelu - pozwala mi wierzyć, że kiedyś, dzięki improwizacji - będę miał co włożyć do garnka.
Obrączka dziadka
14 marzec 2011 roku. Około godziny 9 dzwoni mama. Budzi mnie. Pytam się zaspany czemu tak wcześnie. Dziadek zmarł 3 dni temu.
Niedowierzanie. Zamyślenie. A potem szloch. Po prostu dziecinny szloch. Jedyny dziadek.
Ten, który w dzieciństwie budził mnie o 5 rano by iść na grzyby. Pokazywał gdzie szukać, jak wyrywać, które są jadalne, a które nie.
Ten, który pozwalał mi wóz z koniem powozić. Z którym spędzałem na łące lub polu całe dnie, gdy przychodził okres żniw.
Ten, który strugał ze mną szachy z drewna, by nauczyć mnie w nie grać. Tak jak i w warcaby i tysiąca.
Ten, który kazał strugać ziemniaki, jeżeli chciałem placki ziemniaczane, a miałem lat więcej niż 12.
Ten, który swoimi historiami mógłby spisać nie jedną książkę historyczną. O wojnie, o wojsku, o odbudowie kraju i nie tylko.
Ten, z którym oglądałem Mundial 1998 i Copa America 1999, dzięki czemu pokochałem futbol.
Ten, który surowy, ale o dobrym sercu. Wymagający, ale sprawiedliwy.
Mimo, że śmierci się nie przeskoczy i można się jej spodziewać - nigdy nie jest się na nią gotowy.
Jeżeli dobrze pamiętam, pół roku później, podczas odwiedzin babci, ta, dała mi coś, co dziś uważam za najcenniejszą rzecz jaką mam. Obrączkę dziadka na pamiątkę.
Dla mnie mój dziadzio żyje i sam się na tym łapię, że do niego mówię. A ta obrączka sprawia, że te wszystkie wspomnienia stają się nad wyraz żywe.
Bilet na koncert
21.03.2003 - Katowice, Spodek. Pożegnalny koncert Paktofoniki. Dwa miesiące po moich 15tych urodzinach. Koszt - astronomiczne wówczas dla piętnastolatka 30 zł. W przecenie.
Hip hop był wówczas zupełnie inny niż dzisiaj. Nie będę oceniał czy lepszy. Jednak dla mnie Paktofonika, jej historia, historia Magika, a więc człowieka z Katowic, z mojego miasta, który mieszkał dwie dzielnice dalej - była niesamowita.
Hip hop nie był wówczas bluzgiem goniącym bluzg. To była muzyka, która odrywała od szarości. Ten bilet jest dla mnie piekielnie ważny - pamiętam jak dziś, gdy sprawdzali mnie jak wchodziłem do Spodka, pamiętam większość koncertu, pamiętam jak dostałem czas od rodziców - tylko do 24. I pamiętam, jak tato siedział zaspany w fotelu i czekał na mój powrót, choć wróciłem o wpół do 1. Pamiętam, że oszczędzałem na niego i musiałem odmówić sobie ze 2 kasety magnetofonowe.
Ten bilet jest dla mnie symbolem mojego dzieciństwa. Które było mocno różne. Przypomina mi spalone fajki po klatkach, czając się przed znajomymi rodziców, przypomina mi miliony godzin spędzone na boisku goniąc za "balą".
Przypomina mi próby założenia swojego zespołu hiphopowego. Przypomina mi kieszonkowe, odkładane, nie wydawane głupio. Przypomina mi oranżady za 50 groszy na miejscu "u Basi". Pierwsze tanie wino. A nawet gry w chowanego.
Jeden bilet, a daje tyle wspomnień. Z resztą, akurat mam jego skan.
Jestem pewien, że mało kto dotarł tu. Ale jeżeli już dotarł, to mam nadzieję, że nie czuje czasu, poświęconego na czytanie powyższych zdań, za stracony.
Co jest waszymi reliktami? Dlaczego właśnie one? Szczerze jestem ciekaw.
Tweet
kom
OdpowiedzUsuńWiesz, nie lubię płakać, a tym bardziej w sobotę przed południem! Rozkleiłam się, jak dziecko, ale tak pięknie napisałeś o Dziadku, że nie mogło być inaczej.
OdpowiedzUsuńJa mam muszkę po dziadku i obrączkę po babci... A poza tym sporo innych takich :reliktów", niestety sporo :P bo jestem za bardzo sentymentalny ;) Te dwie rzeczy przypomniałeś mi swoim wpisem, a co więcej to musiałbym zajrzeć do pudełka, a nie mam go przy sobie...
OdpowiedzUsuńNie mam wielu reliktów. Ot, kilka zdjęć, nic szczególnego. Ale wiem, że każdego dnia to ja tworzę jakiś przyszły relikt. Taka odwrócona perspektywa.
OdpowiedzUsuń